Wiem, że już dawno temu powinnam była wrzucić tu dalszy ciąg moich wrażeń z wizyty w Moskwie. Pewnie część z Was nawet nie pamięta, że była jakaś część pierwsza. Biję się więc w pierś i liczę, że osoby które czekały na kolejny post o Moskwie nadal są nim zainteresowane.
Większość Rosjan porusza się po Moskwie i obwodach moskiewskich metrem, autobusem, marszrutką (taki mały autobusik w którym płaci się za bilet zaraz przy wejściu), pociągiem lub trolejbusem. Tym ostatnim nie miałam okazji jechać, natomiast wszystkimi pozostałymi tak. Mało kto jest sobie w stanie pozwolić na kupno mieszkania w samej Moskwie, więc większość zwykłych zjadaczy chleba spędza sporo czasu na dojazdach do pracy, lub gdziekolwiek indziej. Najgorzej jest chyba poruszać się tam pojazdami po ulicach. Trzeba się nastawić psychicznie na długie godziny jazdy i stania w korkach. Naprawdę długie. Ulice w Moskwie są kilkupasmowe (nie ma takiej mocy żeby przejść przez nie na skróty poza pasami dla pieszych), a i tak samochody przesuwają się w wielu miejscach jeden za drugim po parę centymetrów. Mój mąż mieszkał akurat w obwodzie moskiewskim (czyli właściwie pod Moskwą) i dojechanie gdziekolwiek do centrum zajmowało nam ponad półtorej godziny, wliczając w to przejazd marszrutką, pociągiem i przesiadki z jednej linii metra na drugą. Ale może zacznę po kolei.
Podmoskiewskie marszrutki z reguły pokonują niezbyt długie trasy, są naprawdę ciasne i malutkie. Jak już wspominałam wcześniej, nie kupuje się biletu, tylko płaci kierowcy przy wejściu. Marszrutka odjeżdża, kiedy kierowca uzna, że zebrał odpowiednią ilość pasażerów. Teoretycznie niektóre przystanki są oznaczone, ale często ludzie wcześniej krzyczą z drugiego końca autobusu, prosząc by kierowca zatrzymał się w danym miejscu. Nie jest jak u nas, że kierowca powie - tu się nie zatrzymam, bo mogę tylko na przystanku. Kilkukrotnie widziałam jak wysadzano ludzi na ich prośbę, kiedy np. marszrutka stała na światłach.
Autobusy miejskie natomiast niewiele różnią się od polskich. Tyle tylko, że w naszych można wejść przez obojętnie które drzwi, natomiast w Moskwie wchodzi się zawsze od strony kierowcy. Do dziś pamiętam zdziwienie ludzi i mojego męża, kiedy pędem rzuciłam się w kierunku środkowych drzwi autobusu i chciałam tamtędy wejść. Na szczęście mąż w odpowiedniej chwili mnie powstrzymał. Potem dowiedziałam się, że przy wejściu od strony kierowcy jest bramka, która się otwiera jeśli skasuje się bilet lub przyłoży kartę. Moim zdaniem trochę to głupie, szczególnie w godzinach szczytu. Autobus mógłby już dawno jechać, ale czeka aż z jednej strony wejdzie cała kolejka ludzi. Jednak jest to oczywiście wyjście dużo bardziej oszczędne, niż montowanie czytników do kart w kilku miejscach. Byłabym zapomniała o wiecznych ostrzeżeniach w autobusach, żeby skasować bilet, ustąpić miejsce czy nawet reklamach dobiegających z głośników.
Moskiewskie pociągi to chyba temat na osobny post, ale postaram się w jak największym skrócie ująć najważniejsze rzeczy. Przede wszystkim prawie się nie spóźniają, a jeśli już to zwykle musi się stać coś naprawdę poważnego (wypadek, duża awaria itp.). PKP mogłoby się uczyć od Rosjan punktualności kursowania pociągów, naprawdę. Wnętrza są stare ale pociągi jak najbardziej sprawne. W godzinach szczytu jest w nich tyle ludzi, że nie dość że nie ma gdzie usiąść, to jeszcze stoi się ściśniętym jak sardynka w puszce. Jest gorąco i trudno uwierzyć że tyle osób może się zmieścić w jednym pociągu. Jeszcze nigdy nie jechałam tak ściśnięta jak tam, nie mogłam nawet ręką ruszyć w żadną stronę. Nie wyobrażam sobie żebym mogła tak codziennie jeździć do pracy, ale wiem też że człowiek wielu rzeczy nie jest sobie w stanie wyobrazić, a i tak je robi i daje sobie z nimi jakoś radę, jeśli musi.
O czym jeszcze warto wspomnieć? O nieustannie pojawiających się ludziach, którzy albo to coś sprzedają, albo żebrzą. Nie zdziwi mnie więc już nic w moskiewskich pociągach - ani pan podrzucający dziwny plastikowy wiatraczek, który chce komuś wcisnąć, ani biedna, czołgająca się po ubłoconej podłodze i łapiąca ludzi za nogi, płacząca kobieta, wykrzykująca coś żeby wzbudzić litość w pasażerach. Warto też wspomnieć, że pociągiem pojedziemy kupując bilet, lub doładowując specjalną kartę. Upoważniają one do przejścia przez bramki, przy których zawsze stoi ochrona, pilnująca żeby nikt bez biletu nie mógł ich przeskoczyć (sama byłam świadkiem takiej nieudolnej próby). Nawet to jednak nie powstrzymuje ludzi od kombinowania. Ilość pociągów jest tak duża, a ich trasy tak długie, że ochrona nie jest w stanie upilnować każdego miejsca. Stąd też bardzo często można zauważyć kogoś idącego od strony torów przez jakąś dziurę w płocie bądź murze. Wszystko, byle nie musieć kupować biletu.
Metro, to też temat rzeka. Większość stacji wygląda jak wnętrze pałacu (oprócz tych wybudowanych niedawno - te zdecydowanie się od siebie różnią). Przed długimi jeżdżącymi schodami w ciaśniutkich oszklonych budkach siedzą pracownicy, którzy pilnują bezpieczeństwa. Od niedawna przy wejściach na stacje pojawiły się specjalne bramki sprawdzające, czy ktoś nie ma ze sobą broni. Po kilku zamachach, które miały miejsce w ostatnich latach ludzie w Moskwie boją się ataków terrorystycznych.
Metro jeździ w ciągu dnia co 1-3 minut. To chyba właśnie tam najbardziej można odczuć, że jest się w wielkim mieście. Tłumy ludzi gdzieś się spieszą, ale wszystko działa jak w zegarku. Stacje z reguły są położone bardzo blisko przystanków autobusowych lub stacji kolejowych, co znacznie ułatwia życie. Nawet osoby majętne i posiadające samochody bardzo często parkują niedaleko stacji metra i z niej dojeżdżają w konkretne miejsce. Moskiewskie korki jak widać dają się we znaki każdemu - nawet tym o grubszym portfelu.
Moskiewski urząd.
Uznałam, że warto przy okazji wspomnieć o mojej wizycie z mężem w moskiewskim urzędzie. Akurat załatwialiśmy wydanie odpisu aktu urodzenia. Oczywiście spodziewałam się, że pewnie nie będzie zbyt różowo (słyszałam wiele o nieprzyjemnych urzędnikach w Rosji), ale to co zobaczyłam i tak mnie zadziwiło. Mąż wypełnił odpowiednie formularze, podszedł do jednego z dwóch okienek i czekał w kolejce. Tyle, że ona nie miała żadnego sensu. Część ludzi siedziała przy stolikach, część stała. Niektórzy źle pamiętali albo nie widzieli, czy ktoś był przed nimi dużo wcześniej i wykłócali się głośno przy wszystkich. Do jednego okienka podchodziły nieraz trzy osoby i każda wykrzykiwała coś jednocześnie do urzędniczki. One z kolei pokazywały dokumenty przez okienko i tłumaczyły różne rzeczy też podnosząc głos. Każdy się nawzajem przekrzykiwał i mógł zajrzeć w dokumenty innych osób, usłyszeć w jakiej sprawie przyszli, jak się nazywają etc. Zero prywatności, czy myślenia o ochronie danych osobowych, zero jakiejkolwiek logiki. W pewnym momencie naprawdę zaczęło to już wyglądać jakby na targu zebrały się przekupy. Jakiś mężczyzna nie miał czym pisać i zaczął bardzo dosadnie okazywać swoje niezadowolenie z powodu tego, że nawet w urzędzie nie było żadnego wyłożonego długopisu. Pożyczyłam mu więc swój i nawet nie usłyszałam "spasiba". W sumie trochę mu się nie dziwię, bo każdy chyba straciłby cierpliwość w takim miejscu. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak doceniłam to jak u nas działają urzędy, kiedy wróciłam z Moskwy (choć i tak pozostawiają wiele do życzenia).
Sklepy i obsługa.
O luksusowym GUM-ie wspominałam już w pierwszej części wpisu, więc pozwólcie że nie będę się powtarzać. W samym centrum Moskwy znajduje się wiele ekskluzywnych sklepów, salonów samochodowych. Jest też CUM i Dietskij Mir. Jednak w nich zwykli ludzie prawie niczego nie kupują (jeśli już, to bardzo rzadko). O zakupach codziennych pisałam nieco również w poprzednim wpisie, więc tym razem skupię się na centrach handlowych i pozostałych sklepach dla zwykłych śmiertelników. Galerii handlowych jest dość sporo i nawet te mniejsze mają nieco większą powierzchnię niż te znane mi z niektórych Polskich miast. Albo są gigantyczne, albo są w nich jakieś kiczowate elementy, które mają pokazać, że mimo że budynek nie jest ogromny, to jest "na bogato". Nawet ogromne centrum handlowe, które wydawało mi się zaprojektowane dość prosto (MEGA) musiało mieć coś z przepychem. Tamtejsza drogeria wyglądała jak uliczka z domkami - każda ekskluzywna marka miała swój. (Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam). Trudno mi oczywiście wypowiadać się na temat wszystkich tego typu miejsc w Moskwie, bo jest ich tyle, że nie dałabym rady ich zwiedzić w tak krótkim czasie.
Z kolei na obrzeżach Moskwy są sklepy podobne do Biedronki, czy Lidla - oczywiście o rosyjskich nazwach - i małe centra handlowe, sklepiki osiedlowe, w których można kupić produkty spożywcze, alkohol, mięso, ryby, owoce, warzywa itp. Z tego, co widziałam mają się tam świetnie, bo w pobliżu nie ma zbyt dużej konkurencji. Póki co najdziwniejszy był dla mnie sklepik, w którym można było kupić różnego rodzaju ryby i piwo lane z kranów do plastikowych butelek.
Tak przy okazji przypomniało mi się, że na niektórych sklepach zagranicznych Rosjanie mają ich nazwy napisane tylko w cyrylicy, tak jak się je czyta. Trochę mnie to na początku rozśmieszyło, bo nie wyobrażam sobie czegoś takiego w Polsce. Widziałam też reklamy i sklepy polskich marek, takich jak Reserved, Orsay czy Ochnik - niby taka mała rzecz, ale miło jest widzieć że polskie firmy są też lubiane za granicą. W sumie gdy się człowiek przejdzie po paru takich centrach handlowych, to widać w czym Rosjanie gustują, poza odzieżą i galanterią skórzaną - w biżuterii, koronkowej bieliźnie i gadżetach.
Teraz przejdę do tematu obsługi w sklepach, bo z pewnością wiele osób, które nawet nigdy w Rosji nie były, słyszało kiedyś o tym jak źle tam się traktuje klienta. Powiem szczerze, że dużo jest racji w tym krzywdzącym stereotypie i nadal w większości miejsc tak jest. Oczywiście nie jest to regułą i z tego, co się orientuję cały czas idzie ku lepszemu. Jednak jadąc do Moskwy lepiej przygotować się psychicznie na specyficzną obsługę. Zdarzało się, że ekspedientka nawet do mnie i męża nie podeszła, nawet kiedy mówiliśmy do niej z drugiego końca sklepu, że jesteśmy zainteresowani kupnem danej rzeczy. Potem robiła łaskę, że coś nam pokaże. To strasznie widać. Podobnie jak widać, że sprzedawczynie zabijają wzrokiem klienta zaraz po wejściu do sklepu. Nie wiem dlaczego nadal funkcjonuje tam takie podejście. Oczywiście wiedziałam o tym wcześniej, ale i tak mnie to zszokowało. Sama pracowałam w sprzedaży i nie wyobrażam sobie jak z takim podejściem można kogokolwiek zachęcić do zakupów. Tego typu rzeczy zdarzają się chyba nawet częściej w centrach handlowych niż w osiedlowych sklepach.
Tak jak się spodziewałam, niestety nie zmieściłam się w dwóch postach. Mam nadzieję, że osoby zainteresowane tematem nie są szczególnie zmartwione z tego powodu. Pozostałych mam nadzieję nie zanudziłam. Osoby które już były w Moskwie lub planują tam pojechać, zachęcam do komentowania. Tymczasem ciąg dalszy nastąpi!
P.S. Dla tych, którzy przegapili część pierwszą podaję link - KLIK.
Źródła zdjęć: theworldreporter.com, forbes.com, retailfood.it
Źródła zdjęć: theworldreporter.com, forbes.com, retailfood.it
Parę razy tutaj nawet spotkałam się w sklepie z pyskówką ze strony sprzedawczyni... :) Jestem w szoku, też w Polsce nie raz pracowałam w sklepach, gdzie były wykłady, że trzeba się uśmiechać, być miłym, szanować klienta, sprawić, że zechce wrócić. A tu czasem szczęka opadnie. Za to w małych sklepikach albo na rynku, gdzie kupuję warzywa, mam już starszą "koleżankę" 60+, która po kilku moich wizytach na jej straganie przeszła po prostu na tematy prywatne i tak zyskała stałą klientkę :) To właśnie w takich miejscach ludzie są najsympatyczniejsi i to są dla mnie prawdziwi Rosjanie, otwarci, przyjaźni i mili, a nie te zepsute baby, wielkie panie sprzedawczynie z Moskwy, co pyskują do klientów :P Czekam na kolejne relacje, kiedy znowu wybierasz się do Moskwy? Pozdrawiam oboje!
OdpowiedzUsuńOdpyskowałaś? Mi mąż próbował najpierw wmówić, że nie jest tak źle ze sprzedawcami. Po chwili jednak stwierdził, że on już do tego przywykł i po prostu tego nie zauważa. Ciekawe z czego to wynika, że w Rosji tak się nie dba o klienta. Teoretycznie jeśli Cię źle obsłużą możesz już nie chcieć tam wrócić i kupić coś tej samej marki w jednym z wielu innych centrów handlowych. Nadal jest to dla mnie wielką tajemnicą.
OdpowiedzUsuńDokładnie! W małych sklepikach pani zagada, zapyta czy chcesz coś jeszcze, poleci coś od siebie, nawet wyda Ci resztę ostatnimi drobnymi bez narzekania. W tak dużym mieście jest to szczególnie miłe i powoduje, że człowiek czuje się wyjątkowo. I przy okazji, też nie wiem skąd się wzięło to wielkie ego sprzedawczyń z centrów handlowych w Moskwie. Czy to jest tam jakaś szczególnie prestiżowa praca? Z tego, co wiem od męża, to nie więc też mnie to zadziwia.
Nie wiem szczerze mówiąc kiedy pojadę kolejny raz. Na razie nie planuję niestety. Mąż pojedzie sam pod koniec sierpnia. Dziękujemy i również pozdrawiamy! :)
Nie odpyskowałam, ale Mój ma bzika na punkcie niemiłych obcych, więc cięte riposty to jego specjalność :D No nic, może kiedyś wspólnie uda nam się rozgryźć ten dziwny sekret moskiewskich sprzedawczyń. Może to na zasadzie: jak nie ten, to inny? (klient) A niech tam sobie będą niemiłe, ja stworzę sobie czarną listę i będę omijać z daleka :)))
OdpowiedzUsuńMój mąż niestety przywykł już do takich zachowań i dziś już nawet nie pamięta tamtej sytuacji :P Może tam po prostu dostają jakieś psie pieniądze i dlatego im nie zależy? Chociaż z drugiej strony u nas ludzie pracujący w usługach też dostają psie pieniądze, a pracują z uśmiechem na ustach, bo muszą i tak wypada. Raczej są to stare, złe zwyczaje . Też sobie robię taką czarną listę, tyle że tu w Polsce. A w razie czego, mam bloga i nie zawaham się go użyć :P Poza tym w Moskwie jest tyle sklepów, że i tak pewnie będziesz miała w czym wybierać. Niemniej cały czas ten temat jest dla mnie fascynującym zjawiskiem :D
Usuń